Czuję, że ten wpis powinien był powstać pod koniec tamtego tygodnia, bezpośrednio po uroczystości zakończenia przede mnie studiów, ale wyniknęło sporo bieżących spraw, którymi niestety musiałam się zająć i praktycznie nie miałam chwili, żeby w końcu zdać Wam relację z tych dwóch jakże ekscytujących dla mnie dni. Mam wrażenie, że post będzie też dosyć narcystyczny jako, że umieszczam mnóstwo swoich prywatnych zdjęć, ale forma komunikacji oprócz porozumiewania się z Wami pozwala mi również dotrzeć do rodziców i znajomych. Uściślając, właściwie jest odwrotnie, gdyż to był jeden z powodów, dla których zaczęłam pisać.
Tym samym, dopiero dzisiaj moje pierwsze zdjęcia lądują w Internecie. Pojawiło się jedno wcześniej na Fan Page’u Hong Kong Dreaming oraz na moim prywatnym profilu na Facebooku, ale dopiero teraz ma chwilkę czasu, żeby przejść przez część ujęć i wybrać coś ciekawszego. Przede wszystkim, dedykuje dzisiejszy wpis rodzicom, których nie było ze mną podczas uroczystości, ale bardzo dobrze wiem, że chcieli być wtedy ze mną, ale zatrzymały ich ważne sprawy w Warszawie. Bez nich w ogóle nie miałabym możliwości wyjechania zagranicę i studiowania w tak wspaniałych i rozwijających warunkach. Zdaje sobie sprawę, jak wiele im zawdzięczam.
Bardzo żałuję, że w Warszawie, przynajmniej na Uniwersytecie Warszawskim, na którym wcześniej studiowałam, nie ma tego typu uroczystości. Widziałam u znajomych na Facebooku, że na przykład uczelnia Koźmińskiego kultywuje tę tradycje. Osobiście uważam, że to jest bardzo fajne. Na uczelni spędzamy jednak trochę swojego życia i człowiek, chcąc nie-chcąc, ma pewne sentymenty względem ludzi, murów, w których spędził godziny na wkuwaniu, pisaniu kolokwiów, czekaniu w kolejce do dziekanatu, ale również ciekawych dyskusjach z przyjaciółmi i znajomymi, decydowaniu, na które zajęcia iść; rozmowach z profesorami, doktorami, promotorami i paniami z bufetu. Cała obrona powinna być swojego rodzaju uwieńczeniem tej całej pracy i emocji, które włożyliśmy w nasze studia, ale to jednak nadal nie porównuje się do uroczystego zakończenia.
Tradycja promocji magisterskiej (to nazewnictwo, którego użycie sugerowane jest w przypadku tłumaczenia z angielskiego „graduation”) wywodzi się z tradycji akademickiej krajów anglosaskich. W Chinach i w samym Hongkongu, gdzie sektor edukacji w dużej mierze opiera się na standardach zachodnich również jest normą. Trochę szerzej o samej kulturze nauki w Chinach i Hongkongu pisałam wcześniej tu. Ciekawe jest natomiast to, że samą uroczystość mieliśmy na The Chinese University of Hong Kong, dosyć późno, ponieważ dopiero pięć miesięcy po zakończeniu zajęć.
Cała uroczystość rozłożona była na dwa dni i jako absolwenci, wszyscy zobowiązani byliśmy w te dni chodzić w todze na kampusie. Pierwszy dzień był poświęcony tzw. kongregacji dyplomów i zarówno absolwenci studiów licencjackich, jak i magisterskich zostali oficjalnie dopuszczeni przez kanclerza uczelni do promocji. Kanclerz informuje również o tym, jakie badania są w tej chwili prowadzone na uczelni i zwraca uwagę na ciekawsze projekty. Tego dnia miałam według moich kolegów, spotkało mnie dość duże wróżenie, ponieważ rektor uczelni schodząc ze sceny osobiście mi pogratulował oraz uścisnął dłoń. Takie zdarzenia nie są przewidziane w scenariuszu uroczystości, więc w pewnym sensie poczułam się zaszczycona. Drugi dzień był już uroczystością właściwą, gdzie nasze nazwiska zostały wyczytane i otrzymaliśmy oficjalne gratulacje na scenie. Moje jakże „egzotyczne” tutaj imię i nazwisko nieco utrudniło zadanie wyczytującemu profesorowi. Po uroczystości znajoma z Anglii zauważyła, że sytuacja tutaj jest dość odwrotna do tej panującej w Londynie, gdzie wielu absolwentów wyższych uczelni to ludzie z Azji i tam profesorowie nierzadko łamią sobie języki na orientalnych imionach.
Drugiego dnia mieliśmy również zorganizowane mniejsze spotkanie tylko i wyłącznie dla absolwentów mojego wydziału, rodziców i przyjaciół. Podane były lokalne przysmaki: pierożki, sajgonki oraz słynne na cały Hongkong „egg tarts”. Zorganizowana również była profesjonalna sesja zdjęciowa. Kampus CUHK ma akurat fantastyczną scenerię, więc tło na zdjęciach nierzadko zachwyca. W ogóle polecam Wam jeśli kiedykolwiek wybierzecie się tutaj, wysiądźcie kiedyś na stacji metra „University” i zajrzyjcie na kampus. Dla samych widoków, naprawdę warto!
Uroczystej radosnej atmosferze towarzyszyły oczywiście całe sekwencje osobistych sesji zdjęciowych. Niekiedy w przedziwnych miejscach i pozach. Oprócz zdjęć z samego kampusu wrzucam również fotki, które zrobiłam po całym dniu na uniwersytecie, już w mieście, na tle jednego z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Hongkongu – panoramy Zatoki Wiktorii z punktu obserwacyjnego na Tsim Sha Tsui.
Dajcie znać co sądzicie o tego typu uroczystościach na uczelni? Może ktoś z Was studiował w Anglii albo w Stanach i ma porównanie?