Dzisiaj temat, który wyjątkowo poruszył moje serce i umysł w zeszłym roku kiedy mieszkałam w starej kamienicy na Mong Kok. Do chwili obecnej interesuję się mocno tematem i wierzę w poprawę sytuacji.
Pisałam już o tym, jak niezwykle osobliwy jest rynek mieszkaniowy w Hongkongu. Ogromna populacja stłoczona jest na zaledwie 1100 km2; kilku wyspach, ziemiach odzyskiwanych z morza oraz skrawku kontynentu. Oczywiście ogromny popyt na mieszkania zarówno do kupienia, jak i wynajęcia powoduje stały wzrost cen nieruchomości, które i tak są na bardzo wysokim poziomie. Luksusowe nieruchomości sprzedają się tutaj za rekordowe sumy. Pomimo starań rządu w walce z cenami, ich poziom nie spada. To powoduje, że przestrzeń życiowa ludzi jest na ogół bardziej ograniczona. Mieszkania są małe, a piętrowe łóżka i składane meble niezwykle popularne.
Tak bogate miasto, gdzie rząd co roku ma nadwyżkę w budżecie, rozdaje pieniądze obywatelom, ma największy udział luksusowych samochodów na głowę mieszkańca i więcej sklepów Louis Vuitton niż Paryż, ma swoją ciemną stronę. Dziesiątki tysięcy ludzi, pracujących za pensje niższe niż przeciętnie, mieszka w warunkach urągających godności ludzkiej.
Wielu właścicieli mieszkań, korzystając z koniunktury dzieli mieszkania na coraz to mniejsze jednostki. Im więcej bowiem jednostek mieszkalnych, tym wyższy zwrot w powierzchni kwadratowej. Niektórzy dzielą zatem większe mieszkania na klatki mieszkalne – jednostki wielkości łóżek ogrodzone drutem. Lokatorzy klatek to przeważnie ludzie starsi, pracownicy niewykwalifikowani migrujący z Chin, czy osoby chore. Takie klatki mają przeważnie powierzchnię 1,8m / 80 cm i mieszczą cały dobytek swoich lokatorów. Za metr kwadratowy takiej klatki w bardzo biednych dzielnicach w pokoju, który mieści nawet do 20 klatek, właściciele potrafią liczyć sobie po 200US$. Mieszkańcy dzielą wspólną łazienkę i miejsce do umycia. Do kuchni dostęp mają raczej rzadko, co wymusza na nich wydawanie pieniędzy na jedzenie na wynos. Dodam, że w Hongkongu w lato, które trwa tu właściwie pół roku, jest niezwykle gorąco. Jest to klimat bardzo wilgotny, więc zarazki, bakterie, pot i brud roznoszą się znacznie szybciej niż w chłodniejszych warunkach. Miasto jest również domem dla mnóstwa karaluchów i innych insektów, które lgną do brudnych, ciemnych i ciasnych pomieszczeń. Prawdopodobnie w takich lokalizacjach nie ma klimatyzacji albo jest tylko jeden klimatyzator na 20 osób. Często też nie ma okien.
Chodząc po Mong Kok, Yau Ma Tei i Sham Shui Po zawsze zastanawiałam się, który z budynków jest domem ludzi z klatek. Widziałam już wiele mieszkań w Hongkongu i łatwo mogę sobie wyobrazić takie warunki, ale trudno mi pojąć mechanizm działania właścicieli mieszkań, którzy co miesiąc patrzą w oczy ludziom z klatek i pobierają od nich niemały czynsz. Co myślicie na ten temat? Czy w Polsce bądź gdzieś w Europie jest możliwataka sytuacja?
Źródło: http://www.briancasseyphotographer.com