Od mojego przyjazdu do Hongkongu mieszkałam już w kilku miejscach. Wynikało to głównie z tego, że nigdzie nie czułam, że zostanę tutaj na dłużej. Stale towarzyszyło mi uczucie tymczasowości. Dzięki ciągłemu przenoszeniu się bardzo dobrze poznałam dzielnice, których byłam rezydentką. To dało mi również dość dobry obraz społecznego dynamizmu w różnych dzielnicach.
Jak tylko się tutaj wprowadziłam zatrzymałam się chwilowo w bardzo odległym od miasta zakątku z pięknymi plażami i iście tropikalną roślinnością – Clear Water Bay. Mieszkanie tam było dość egzotycznym doświadczeniem i bardziej czułam się jak na wakacjach niż w stanie gotowości do nauki czy pracy. Dojazdy do szkoły zmywały mi sen z powiek 1,5 godziny w jedną stronę. Nie mniej jednak, pokochałam to miejsce z całego serca i gdyby było odrobinę bliżej na pewno chciałabym tam jeszcze zamieszkać.
Później jednak nie było już tak różowo: przeniosłam się z moją nową wspólolakotrką z Cypru do dzielnicy Jordan. Jordan to bardzo barwna cześć Hongkongu po stronie Kowloon, niedaleko turystycznego Tsim Sha Tsui, w której mieszka dość sporo imigrantów głównie z Pakistanu, Indii, Nepalu. Z pewnością przyczynia się do tego bliskość wpominanego przeze mnie wielokrotnie Chungking Mainsions. Niestety mieszkanie było tak okropne i bez okien, że długo nie dało się tam wytrzymać. Sytuacja zmusiła nas do przeniesienia się na Yau Ma Tei, a właściwie jego granicy z dzielnicą Mong Kok. Mieszkanie tam było istnym szaleństwem. Jest to najbiedniejsza i jedna z najstarszych i najbardziej lokalnych dzielnic Hongkongu. Budynek, w którym mieszkałam był strasznie stary, ale samo mieszkanie miało mnóstwo okien i fantastyczny widok na pełne życia miasto.
Po ukończeniu studiów zamieszkałam chwilowo w Tseung Kwan O na Nowych Terytoriach, z której widzieliście zdjęcia już jakiś czas temu – całkowicie nowej dzielnicy o niezwykle wysokim budownictwie, gdzie na ogół mieszkają reprezentanci lokalnej klasy średniej; sporo rodzin z dziećmi. Dzielnica jest położona dość odlegle od centrum, ale infrastruktura tam jest całkowicie nowa. Ze względu na wysokie budownictwo. Blok, w którym mieszkałam miał 57 pięter jest jednak bardzo zatłoczona. Charakter jest nadal lokalny i dogadywanie się wyłącznie po angielsku jest dość kłopotliwe. Nie mniej jednak tam czułam się już dużo lepiej niż w poprzednich lokalizacjach i dzięki sytuacji podłapałam sporo kantońskiego, który mi się naprawdę tutaj przydaje.
Z Tseung Kwan O musiałam się jednak wyprowadzić w przeciągu kilku miesięcy i własnie w tej chwili od dwóch tygodni mieszkam w gruncie odmienym środowisku – w Kennedy Town. Kennedy Town jest położone w zachodniej części wyspy Hongkong. Nie jest połączone z centrum żadną nitką metra. Komunikacja opiera się głównie na sieci autobusów i linii tramwajowych. Jest to stara lokalna dzielnica Hongkongu, ale od jakiegoś czasu przeżywa dość mocny napływ ekspatów, którzy upodobali sobie bliskość wody oraz relatywny spokój i brak wyjątkowo gęstych tłumów. Powiem szczerze, że bardzo mi sie podoba w Kennedy Town. Nie trzeba przy każdej mniejszej okazji stać w giganczycznych kolejkach, ani przepychać się w transporcie miejskim. Jest mnóstwo małych sklepików z dostępem róznorodnego rodzaju produków, zarówno chińskich jak i pochodzenia zachodniego. Wszystko jest w zasiegu ręki, a jednocześnie nie jest aż tak komercyjnie jak w Tseung Kwan O, gdzie na każdym kroku są gigantyczne centra handlowe.
Przeprowadzka była dla mnie dość dużym krokiem, pomimo tego, że uważam się za osobę, która dość szybko się dopasowuje do nowych sytuacji. Przede wszystkim problem polega na tym, że ceny nieruchomości, o czym już wiecie stąd, sa naprawdę na bardzo wysokim poziomie i taka decyzja to zawsze istotne ryzyko finansowe. Po drugie po raz pierwszy mieszkam sama bez żadnych współlokatorów. Jest to ogromna wygoda nie musieć dzielić łazienki czy części wspólnych z innymi, ale z drugiej strony zmusza do dobrego planowania sobie czasu, gdyż nie da się już zwyczajnie wyjść z domu razem z koleżankami na obiad czy na wieczór.
Wynajęte przeze mnie mieszkanie ma około 25m2. Jak pierwszy raz je zobaczyłam wydawało mi sie naprawdę malutkie, ale już się przyzwyczaiłam do ograniczonej przestrzeni życiowej i wydaje mi się teraz całkowicie wystarczające. Udało mi się znaleźć mieszkanie umeblowane, choć nie jest to praktyka w Hongkongu.
Meble po prostu zostały po poprzednim wynajmującym. Niestety to co nieco mnie martwi to stan mieszkania, które jest dość zużyte. Postanowiłam nawet zabrać się za drobniejsze prace remontowe typu: odnowienie drzwi i pomalowanie ścian, ale prawdopodobnie całego planu mi się nie uda zrealizować. To co nadrabia za wszystkie drobne niedogodności to widok. Widok zamiera dech w piersiach. Kiedy się budzę rano codziennie widzę to:
A kiedy zasypiam widzę to:
Daje mi to niesamowitą energię i napawa wiecznym optymizmem. Nadal sama nie wierzę, że mam szansę mieszkać w tak niesamowitym miejscu. Z okien mojego mieszkania widzę nawet wieżowiec, w którym znajduje sie moje biuro. Nie wiem do końca czy to dobrze, ale i tak jestem pod wiecznym wrażeniem tego widoku.
Dodatkowo w moim budynku mamy siłownie dla mieszkańców, w której widok jest jeszcze bardziej niesamowity, ponieważ ćwicząc można bezpośrednio patrzeć na zatokę.
Zostało mi jeszcze trochę rozpakowywania i doczyszczania nowego miejsca, ale już powoli się w nim zaklimatyzowuje. Jest wygodnie, względnie cicho i przyjemnie, a co najważniejsze chce mi się rano wstawać i mam zawsze uśmiech na twarzy, mijając po drodze do pracy zatokę, statki, ludzi śmieszących do pracy bądź zajadających się noodles na ulicach i podziwiając piękne poranne słońce świecące nad nimi.
Wielkie przeprosiny i ogromne podziękowania dla wszystkich czytelników, którzy upominają o więcej postów. Dziękuję, że jesteście czujni – trzymacie rękę na pulsie i nie pozwalacie mi się rozleniwić. Jeśli macie jakieś pytania dotyczące życia w Hongkongu, na które chcielibyście znać odpowiedź dawajcie znać w komentarzach. Wesołych Świąt kochani!