Szanghaj to zdecydowanie jedno z moich ulubionych miast w Chinach. Jakiś czas temu myślałam o przeprowadzce tam, gdyż pomimo, że populacja jest tam trzykrotnie większa niż w Hongkongu to i tak wydaje mi się, że jest tam znacznie więcej przestrzeni i życiowo jakoś łatwiej się „oddycha”. Zresztą jest stały temat rozmów z moją najlepszą przyjaciółką Iris ze studiów, która właśnie z tego miasta pochodzi i zawsze narzeka, że takiego ścisku i tłumu jak w Hongkongu nie ma nigdzie w Chinach.
To ją właśnie odwiedziłam w zeszłym roku na Święta Bożego Narodzenia. W Chinach tak właściwie nie obchodzi się tego święta zupełnie i ludzie normalnie idą w dniach 25-26 grudnia do pracy. Nie mniej jednak w samym mieście łatwo natknąć się na dekoracje świąteczne, wigilijne menu w restauracjach (zazwyczaj złożone z chińskich potraw), spotkać kolędników czy innych świątecznych przebierańców oraz wybrać się na targ świąteczny.
Nie brakowało mi zatem atmosfery świątecznej. Dodatkowo, rodzina Iris zadbała o to bym poczuła się jak w domu. Jej tata karmił mnie przepysznymi domowej roboty potrawami chińskimi, a mama obdarowała mnie prezentami na Święta. Zaliczyłam też kulturową wpadkę, gdyż kupiłam rodzinie przyjaciółki słodyczke, które były zapakowane w opakowanie w kształcie dzwonka. Zamierzenie było dać im coś świątecznego. Okazało się jednak, że w kulturze chińskiej dzwonek wywołuje bezpośrednie skojarzenie z zegarem. A określenie 送终 (podarowywać komuś zegar) oznacza rychłe życzenie śmierci. Wpadka więc nie mała, ale na szczęście zostałam uchroniona przed nią przez innych chińskich znajomych i udało się zamienić słodycze na piernikowe ciasto.
Do tego wszystkiego, w same Święta spadł śnieg, co raczej w Szanghaju zdarza się rzadko, więc można rzecz… Święta prawie jak w domu 😉
Szanghaj zaskoczył mnie różnorodnością stylów życia. Z jednej strony jest mnóstwo chińskich lokalnych sklepików, dzielnic, bazarków, restauracji, życia ulicznego, rowerów, chaosu. Z drugiej pod względem biznesowym i finansowym dynamika miasta również jest intensywna. Mnóstwo biurowców, wieżowców, galerii handlowych dla klienteli z całego świata. Ponad tym, wszystkim istnieje również wiele miejsc alternatywnych, takich gdzie ludzie chętnie wyrażają swoje pasje i tworzą nowoczesny miejski lifestyle. Osobiście zaczarowało mnie miejsce o nazwie 田子坊 (Tian Zi Fang), które w jakiś dziwny chiński sposób przywołało we mnie obraz Camden Town w Londynie – komercyjnie, ale jednak z naciskiem na tworzenie fajnej atmosfery.
Nie wiem jak wygląda to z perspektywy ludzi, którzy nie mówią po mandaryńsku, ale dla mnie ludzie wydawali się również wyjątkowo mili i rozmowni zwłaszcza jak odkryli, że mówię po chińsku. Odwiedziłam w wolnej zupełnie przypadkową herbaciarnię z zapytaniem o dobrą herbatę Long Jing (najbardziej słynna zielona herbata z Chin) i zostałam tak konwersując z właścicielami chyba dobrą godzinę, nabywając ostatecznie herbatę z odmiany Oolong.
Udało mi się również wtedy odwiedzić największe akwarium na świecie, które właśnie tam się znajduje. Muszę przyznać jednak, że wrażenie było mniejsze niż oczekiwanie. Okazuje się, że akwarium owszem jest ogromne, ale jest znacznie mniej nowoczesne niż na przykład Park Oceaniczny (Ocean Park) w Hongkongu.
W samą noc Wigilijną przed północą, poszliśmy na Xin Tian Di (新天地) na popularne w Chinach w czasie świątecznym, wielkie odliczanie, zupełnie jak w Sylwestra. A tuż po północy, ponieważ zależało nam bardzo, żeby wykreować atmosferę Bożego Narodzenia znanego mi z Polski, poszliśmy do kościoła chrześcijańskiego (zdaje się, że to był akurat kościół protestancki) przy Placu Ludowym (People’s Square), żeby zobaczyć jak wygląda msza w Chinach.
Szanghaj to dla mnie bardzo ważne wspomnienie z zeszłego roku. Po pierwsze miasto to dla mnie jest wyrazem kierunku w jakim zmierzają w tej chwili Chiny i jest czystą egzemplifikacją niesamowicie ogromnej dynamiki ekonomicznej tego Państwa oraz aspiracji sporej części tego społeczeństwa. Sam pobyt tam z rodziną mojej przyjaciółki uświadomił mi również, że różnice kulturowe między Chinami, a Zachodem mogą się zdawać ogromne, ale tak naprawdę to my jak poszczególne jednostki tworzymy istotne połączenia międzyludzkie i tak naprawdę podstawowe emocje i nastawienie wobec innych ludzi, które nami rządzą są wszędzie takie same. Myślę, że w XXI wieku dużo bardziej na to jak postrzegamy świat, jakimi wartościami się kierujemy, jak traktujemy innych i jak się zachowujemy jest raczej efektem wykształcenia, wychowania w pewnym systemie wartości, niż samej kultury.
A Wy spędzaliście kiedyś Święta poza domem? Jakie pomysły macie na przywołanie fajniej polskiej atmosfery, gdzieś w świecie?